Opowieść wigilijna



            Czyż płatki śniegu nie są jak ludzie? Z pozorów wszyscy tacy sami, wciąż brnący do jednego, ale gdy się przypatrzymy – każdy jest inny, wyjątkowy. Każdy na swój sposób piękny. I tak wirujemy, każdy ma własną drogę, a zmierzamy tak naprawdę do tego samego…
            Piękny krajobraz zimowego wieczoru przesłoniła mi para na szybie, która utworzyła się, gdy westchnęłam z zachwytem, podziwiając zimowe widoki. Pomarańczowe światła lamp odbijały się w oblodzonych ulicach, choinki, poubierane w kolorowe, rażące światełka, skryte były pod ogromnymi czapami śniegu. Z kuchni unosił się zapach pierników, który mieszał się z orzeźwiającą wonią żywej choinki.
            Wigilia. Nie było jeszcze późno, ale świat już pogrążył się w wieczornych kolorach. Kto by pomyślał, że niektórzy dopiero w ten dzień mogą zaznać spokoju i szczęśliwie spędzić czas z rodziną. „Niektórzy” – ci wiecznie zabiegani, ciągle z komórką w dłoni i zegarkiem na ręce, pilnujący, by nie stracić ani chwili na coś „niepożytecznego”. A czasami…czasami przecież trzeba się po prostu zatrzymać, by nie zabłądzić. Trzeba spojrzeć na ten świat „inaczej” i przypomnieć sobie kim jesteśmy – ludźmi…
- Może byś się na chwilę odkleiła od tego okna i mi pomogła? – Z zamyślenia wyrwał mnie podenerwowany głos brata. Eryk już od paru dobrych minut męczył się ze światełkami na choinkę. Obrzuciłam go leniwym spojrzeniem.
- Myślę – odpowiedziałam mu i powróciłam do wcześniejszej czynności. Ogień trzaskał, przyjemnie ciepło biło od kominka, kubek z gorącą herbatą grzał mi dłoni. W sercu również czułam ciepło – szczęście, nieskończony spokój i…
- Zrobiłabyś choć raz coś pożytecznego – usłyszałam brata i westchnęłam głośno.
- Robię coś pożytecznego. – Eryk obrzucił mnie pełnym ironii i sarkazmu spojrzeniem.
- Myślę, więc jestem! – odparłam mu, dumnie cytując Kartezjusza.
- Ta! Jesteś, ale jak zwykle nam nie pomagasz! – odgryzł się. Nieskończony spokój właśnie się skończył. Warknęłam na niego ostrzegawczo, a ten taksował mnie złowrogim spojrzeniem. Brakuje tylko muzyki z „Westernu”… jednak zanim doszło do rękoczynów do salonu wparowała mama.
- Skończyła mi się mąka – oświadczyła przejęta.
- I? – Mój brat chyba jednak nie podzielał tego zaaferowania.
- I któreś z was ma po nią pójść do sklepu – oświadczyła surowym głosem i oparła dłonie na biodrach.
- Ona! – kochany braciszek od razu zgłosił mnie na ochotnika. Mama spojrzała na mnie, a jej wzrok mówił: „Idź. Teraz. Albo to ty posłużysz mi jako składnik do ciasta!”. Westchnęłam zrezygnowana. Ubrałam glany, kurtkę i szalik, po czym opuściłam przytulny domek.
            Jak tylko przekroczyłam próg poczułam prawdziwą zimę. Uderzył we mnie straszny chłód, zaczęłam trząść kolanami, a przy moich ustach pojawił się obłoczek pary. Jednak szłam dzielnie, co też było nie lada wyzwaniem, dla kogoś, kto ledwo potrafi chodzić po prostej, asfaltowej drodze, a co dopiero mówić chodnikiem skutym lodem?!
            Poruszając się do przodu tempem ospałego ślimaka i z całkowitym brakiem gracji oraz jakiejkolwiek koordynacji, nagle dostrzegłam jakąś postać kroczącą powoli po chodniku. Ta… Pewnie sobie myślicie, że to nic wielkiego, bo jednak ludzie czasami chodzą po chodnikach, tylko, że ja ją znałam! A raczej „go”.
            Daniel Samczyk był wysokim brunetem, o lekko zgarbionej sylwetce i ostatnio nabytym nowym tytułem: „jednego z najgorszych uczniów w całym gimnazjum”. Za takiego uważali go wszyscy, jednakże mnie i Daniela łączyło już siedem lat wspaniałej przyjaźni… Poznaliśmy się w przedszkolu,
a w podstawówce spędzaliśmy ze sobą niemal każdą chwilę, a potem? Potem coś się zmieniło. Nagle
z każdym dniem coraz rzadziej ze sobą rozmawialiśmy, coraz rzadziej się widywaliśmy, aż w końcu nadszedł czas, gdy mijamy się w szkole bez słowa…
            Poczułam jak w moim sercu rodzi się smutek na to wspomnienie. Przełknęłam ślinę. Wciąż nie potrafiłam zrozumieć, dlaczego to wszystko się tak skończyło? Co tak bardzo zmieniło Daniela? Kiedyś wesoły, dobry, a teraz? Chciałabym porozmawiać z nim choć przez chwilkę…
            Szłam parę kroków za nim, utrzymując odpowiednie tempo, by nie stracić go z oczu. Roztaczał wokół siebie aurę smutku i rozpaczy. Miałam ochotę złapać go za rękę i zapytać, co się stało? A może po prostu powiem mu teraz „cześć”? Niby żadne z nas nie odezwało się do drugiego od jakichś dwóch lat, nawet nie jestem pewna, czy on w ogóle jeszcze pamięta moje imię, ale dzisiaj jest przecież Wigilia! Chcę zobaczyć chociaż na chwilę uśmiech na jego twarzy! Zebrałam się więc w sobie i przyspieszyłam kroku.
- Hej, Daniel! – powiedziałam głośno, będąc już przy nim. Ten spojrzał na mnie, najpierw lekko zdziwiony, a potem przybrał swój chłodny wyraz twarzy. Poczułam jak serce zaczyna mi bić szybciej. Zaraz! Po co ja w ogóle wyszłam z domu? A, mąka! Tak, mąka…
- Hej – odpowiedział mi cicho, wodząc wzrokiem gdzieś po ziemi. Przez chwilę zastanawiałam się, co teraz powiedzieć, aż w końcu wypaliłam:
- Dokąd idziesz? – Uśmiechnęłam się szeroko, mając nadzieję, że odwzajemni ten gest. Niestety… Spojrzał na mnie chłodno, a w jego oczach widziałam pytanie: „Dlaczego ty w ogóle chcesz ze mną rozmawiać?”.
- Spotkać się ze znajomymi – odpowiedział obojętnym głosem. Pomiędzy nami zapadła krępująca cisza. Nie wiedziałam, co powiedzieć. Daniel najwyraźniej nie miał ochoty na rozmowę, już od dwóch lat. Westchnęłam cicho, gdy nagle usłyszałam jego niepewny głos:
- A ty? Gdzie idziesz? – spytał nieśmiało zerkając na mnie. Uśmiechnęłam się do niego jak najweselej słysząc nutkę ciekowości w jego głosie. Może jednak tamten Daniel wciąż żyje?
- Do sklepu. Po mąkę – odparłam. – Właśnie się skończyła mojej mamie, a za kilka godzin zjadą się goście – sam rozumiesz. – Jego piwne oczy posmutniały, a ja poczułam żal ściskający mnie za serce –
A ty z kim spędzasz Wigilię? – zapytałam nieśmiało. Nagle chłopak poruszył się niespokojnie, jego brwi wygięły się w łuk, a złowrogi wzrok skierował na mnie.
- Spieszę się, nie chciałbym się spóźnić – powiedział, dając tym do zrozumienia, że chce już zakończyć naszą rozmowę.
- Ale… - wyrwało się z moich ust. Nie wiedziałam, co powiedziałam nie tak?
- Cześć – zakończył chłodno i przyspieszył kroku. Zwolniłam. Wpatrywałam się w jego oddalającą się sylwetkę. Zmienił się. Bardzo się zmienił… Dopiero teraz przypomniałam sobie o chłodzie, na wpół przemrożonych palcach i mamie czekającej niecierpliwie w domu. Więc, gdy dawny przyjaciel zniknął mi już całkiem z oczu, ruszyłam szybkim krokiem w stronę sklepu.
            Stałam w supermarkecie i z tępą miną wgapiałam się w półki z mąką. Tęskniłam za Danielem – za nocami spędzonymi na pisaniu sms-ów, za wyprawami nad rzekę, za naszymi wycieczkami rowerowymi…za jego śmiechem, słowami, za jego ciepłym spojrzeniem… Nagle poczułam jak coś mokrego spływa mi po policzku. Wytarłam szybko łzę rękawem i zamrugałam.
- Spokojnie panienko, to tylko mąka – usłyszałam. Obróciłam się przestraszona. Za mną stała niziutka, uśmiechnięta staruszka. Z moich ust wydobyło się, jakże inteligentne: „Hę?”. Dopiero teraz uświadomiłam sobie, że stałam i ze wzruszeniem obserwowałam różnego rodzaju mąki. Musiałam chyba wyglądać, jakbym miała zaraz podjąć jakąś życiową decyzję, bo nagle staruszka wskazała na jeden z wcześniejszych obiektów mojej obserwacji i odparła:
- Polecam tę. – Poczułam jak czerwień wstydu pokrywa moje policzki. Wymamrotałam pośpieszne: „Dziękuję” i wziąwszy mąkę (i oczywiście zapłaciwszy za nią) wyszłam ze sklepu..
            Było już ciemno, więc postanowiłam, że pójdę krótszą drogą z nadzieją, że dzięki temu szybciej wrócę do domu. Idąc mroczną uliczką nagle usłyszałam czyjś śmiech. Daniel! On jednak się śmieje, tylko że ten śmiech był sztuczny, wymuszony… Ale wszędzie rozpoznam ten głos! Po chwili rozbrzmiały inne okrzyki radości, które nie były mi już tak dobrze znane. Zatrzymałam się. Zaczęłam
z ciekawością wpatrywać się w uliczkę, z której dobiegały głosy. Miałam wrażenie, że jakaś magiczna siła pcha mnie w tamtą stronę, lecz mój zdrowy rozsądek krzyczał, abym jak najszybciej uciekała. Po raz kolejny słysząc głos Daniela postanowiłam, że po cichu zakradnę się, by sprawdzić, co się tam działo i w czym uczestniczył mój dawny przyjaciel. Idąc jak najciszej, czego nie ułatwiał skrzypiący pod ciężkimi butami śnieg, doszłam do rogu budynku. To, co tam ujrzałam, sprawiło, że moje serce zatrzymało się na sekundę, a z krtani wydarł się stłumiony okrzyk. Trzy osoby, w tym też Daniel, stały
z puszkami mocno procentowego napoju w jednej ręce, a w drugiej natomiast dzierżyły wygasające papierosy… wszyscy, z wyjątkiem jednej osoby, która właśnie wpatrywała się w zawartość małego woreczka, którym był biały proszek – nawet nie chciałam wiedzieć, co to jest.
            Daniel zaklął siarczyście pod nosem. Zapragnęłam ucieczki, ale czułam się jakby nogi przyrosły mi do ziemi. Jeden z kompanów Daniela zbliżył się do mnie niebezpiecznie. Poczułam nieprzyjemny zapach alkoholu i dymu z papierosa. Oparłam się łokciem o ścianę za mną.
- Skąd to przerażenie, kotku? Może się z nami zabawisz, od razu ci przejdzie? – Poczułam jego ohydne łapsko na swoim biodrze, szybko je odepchnęłam, a zaraz po nim całego opryszka.
- Zostaw ją, Marcin! – usłyszałam znany mi głos. Spojrzałam na Daniela ze łzami w oczach, ale ten był wpatrzony ze złością w stojącego nade mną chłopaka.
- Bo co? – odparł tamten. Daniel wpatrywał się jedynie w niego groźnie, a ten, chcąc najwyraźniej dać mu do zrozumienia, że się go nie boi, zbliżył się do mnie szybko po raz kolejny. W jednej chwili Daniel doskoczył do niego i łapiąc go za kołnierz przycisnął do ściany, po czym sprezentował mu piękną śliwkę pod okiem i rozwalony nos. Spity chłopak nawet nie próbował się bronić i padł na ziemię. Brunet spojrzał na drugiego ze swoich towarzyszy ostrzegawczym wzrokiem, na co tamten od razu upadł na kolana podnosząc ręce na znak poddania. Mój „Wybawca” złapał mnie za nadgarstek
i pociągnął tak, aby wyprowadzić mnie z tego miejsca. Niestety przez to wypadła mi z rąk mąka, ale silna dłoń bruneta nie pozwoliła mi już na jej odzyskanie… Jak ja się wytłumaczę mamię?
- Po co za mną szłaś?! – krzyknął na mnie przyjaciel. Nie odpowiedziałam mu od razu, poczekałam, aż w końcu znajdziemy się w bezpiecznym miejscu, a gdy już wyszliśmy na właściwą drogę wyrwałam swój nadgarstek z uścisku Daniela.
- Nie szłam za tobą – zaczęłam skruszonym głosem i opowiedziałam mu wszystko po kolei, jak się znalazłam w miejscu jego „imprezy”. Gdy skończyłam, Daniel patrzył na mnie wzrokiem, w którym kryło się zatroskanie zmieszane ze smutkiem.
- Martwiłam się o ciebie… - Dostrzegłam jego spuszczony wzrok. – Tak wiele się zmieniło.
- To nieistotne – zaczął, ale mu przerwałam:
- To bardzo istotne! Byliśmy najlepszymi przyjaciółmi! A teraz?! Od dwóch lat odezwałeś się do mnie dopiero dzisiaj – „W Wigilię”, pomyślałam – Wytłumacz mi, dlaczego?! – krzyknęłam na niego poirytowana – Proszę… - dodałam widząc jego niepewny wzrok. W końcu westchnął z rezygnacją
i przysiadł na krawężniku, a ja usiadłam przy nim.
            Opowiedział mi całą swoją historię. Całą, a ja czułam jak moje serce oplata łańcuch smutku. Opowiedział mi o tym, jak dwa lata temu jego rodzice rozwiedli się. Nie potrafił tego zrozumieć – zawsze wydawało mi się, że są świetną rodziną, kiedy pewnego dnia jego mama po prostu wzięła swoje rzeczy, spakowała się i wyszła. Jego ojciec przestał się nim interesować, a on sam zaczął się załamywać. Unikał mnie, bo zaczął mi zazdrościć cudownej i kochającej rodziny – potem tego żałował, ale sądził, że jest za późno na wyjaśnienia. Opuścił się w szkole, wpadł w złe towarzystwo, zaczął pić, palić, potem przeszedł do mocniejszych rzeczy… Aż tak to się skończyło. Czułam się wstrząśnięta. Przez dwa lata dusił to w sobie przede mną…
- Daniel… - Próbowałam jakoś delikatnie dobrać słowa, dać mu nadzieję – Wiem, że to dla ciebie bardzo ciężkie. – Przykryłam jego dłoń swoją. – Ale zawsze możesz na mnie liczyć. – Spojrzałam mu w oczy. – Bez względu na to, co się stanie, będę cię wspierać. – Odważył się podnieść wzrok. – Zawsze byłam i będę twoją przyjaciółką. – Odgarnęłam mu z oczu opadające kosmyki włosów. – Chcę, żebyś był szczęśliwy. – Pomogę ci. Obiecuję. Pomogę ci wyjść z tego świństwa. – Uśmiechnęłam się do niego nieśmiało, a zza okna pobliskiego budynku dobiegły do nas dźwięki kolędy.
- Dziękuję… – szepnął, a ja zobaczyłam, jak po jego policzku powoli spływa łza. – Dziękuję ci, że jesteś. – Nareszcie odwzajemnił uśmiech, a ja w tej chwili poczułam niesamowitą magię świąt…
Pomogłam mu? Może… Chociaż była to tylko rozmowa, a to przecież tak niewiele. A gdyby każdy człowiek na ziemi spróbował komuś pomóc? Choćby w Wigilię? Czy świat nie byłby piękniejszy?
- Chodź, jestem ci winien mąkę – powiedział, wstając. Zaśmiałam się i złapawszy go za rękę ruszyliśmy.

           Bo ludzie są jak płatki śniegu – niby różni, ale tacy sami i każdy z nas potrzebuje pomocy,
i każdy z nas może ją komuś dać. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz